Ostatnim razem, gdy Jasiu wrócił z kolejnego czklu immunoterapi w Kolonii, na peronie w Świebodzinie czekała na nas Mama z małym liskiem bez puszystego ogona- bo shiba inu bardziej przypomina małego dzikiego pluszowego liska niż psa.
Po pierwsze bardzo mało szczeka… w domu
praktycznie wcale – nie licząc piszczenia, kiedy do miseczki trafia jedzenie.
Wtedy z małego pluszaka wydobywa się głośny wysoki dźwięk, a pluszak kręci się
w kółko i wskakuje na nogę mamy, która przygotowuje jedzonko i drapie. Nie
wolno !!! Już wie, co to znaczy.
Patrzy swoimi małymi czarnymi oczkami
węgielkami- bardzo mądrze- i informacje przechodzą w obie strony… nie jest to
pies męczyciel- wie czego chce- ale nie narzuca się ani z zabawą ani ze swoją
obecnością. Jak jest zmęczona- albo nie ma z kim się bawić - wyciąga się jak długa i śpi.
Nie jest pieszczochem jak nasz jamnik- nie
przychodzi sam do drapania za uchem- a wzięty na ręce po minucie wywija pupą na
wszystkie strony, bo chce zejść i stanąć na swoich łapach.
Na początku suczka niestety była oszołomiona i
nastąpiła mała katastrofa… chyba musiała oznaczyć nowy teren- i co chwila ktoś
wdeptywał w kałużę… Kocica /3 lata/
uciekła z domu śmiertelnie obrażona. A jamnik Tytus / 10 letni/ na początku
traktował ją jak powietrze- dając nam do zrozumienia, że kałuże to nie jego
robota i mina mówiła, kiedy stąd zabierzecie tego małego potwora.
Powoli zaczęła znajdować swoje miejsce w
stadzie. Janek jest partnerem do zabawy. Leżą na dywanie i walczą, albo siedzi
u Janka na kolanach i daje się drapać za uszami. Z nim jej jest najlepiej…
Mama to źródło pokarmu… Po pierwsze miseczka…
po drodze oczywiście kocia, jamnikowa a na końcu swoja… Staramy się dawać
wszystkim razem… to powącha swoją – OK mam pełną- … i biegnie podjadać
Tytusowi, który jest bardzo oburzony i szczerzy swoje szczerbate kły z głośnym
warczeniem.
Po drugie Mama to spacerek… mama wyczytała w
serwisach dla hodowców, że aby nauczyć shibę siusiać na dworze, trzeba
nagradzać na spacerze każdą kałużę w plenerze. Mamy takie małe smakołyki w
kształcie kostki z karmy do chrupania. Mała błyskawicznie załapała o co chodzi
– i teraz spacer wygląda tak… Otwieramy drzwi- sprint ze schodów siku- sprint
na schody- siad i pańcia daje kosteczkę- chrup chrup… i sprint na ogród… siku-
kosteczka, sprint… itd..
Imię było wymyślane przez Jasia już od
miesiąca… przestudiował wszystkie imiona japońskie i chińskie… ich znaczenie, i
trwały dywagacje jak ma mieć na imię… Z hodowli przyszła wiadomość, że ten miot
musi mieć imię na K- co znacznie zawęziło poszukiwania… i w końcu stanęło na
Kitsune- po japońsku – lis … ale potem
Jasiu znalazł imię Doji / dodżi/ - które oznacza Anioła opiekującego się domem…
i w papierach jest Kitsune a wołamy na
nią Dodżi.
Po tygodniu została już domownikiem. Kocica wróciła
do domu- nieszczęśliwa- ale pogodzona z losem. Miseczka kocia powędrował na
półkę, gdzie Dodżi nie dosięga. Jamnik niestety jest momentami zamęczany
szczypaniem za ogon albo za uszy… ale są też chwile, kiedy oboje biegają po
domu jak szaleni i po prostu wesoło się bawią. A Dodżi przeniosła się ze
spaniem w nocy na kocyk, który leży przy budce Tytusa. O dziwo od pierwszej
nocy bardzo grzecznie śpi cała noc- bez
żadnego płaczu ani hałasu i od
dwóch dni już nie brudzi .
Myśleliśmy, że Jasiu będzie spał ze swoim
żywym pluszakiem w łóżku- ale ani ona nie ma na to ochoty – bo byłoby jej za
gorąco- i nie wchodzi na pościel- ani chyba Jasiu- bo takiej tradycji nigdy u
nas nie było.
Tata jest od wyprowadzania rano. Musi to
śmiesznie wyglądać jak facet w kapciach na gołe nogi o szóstej rano chodzi po
ogródku w szlafroku i kurtce zimowej i czapce… ale poświęca się, żeby Mama nie
musiała sprzątać niespodzianek. Janka nie budzimy… niech sobie śpi.
Ale w ciągu dnia Janek przejmuje obowiązki i
chętnie wychodzi z Dodżi na spacer.
W niedzielę najlepsi kumple Jasia po kinie przyszli zobaczyć nowy nabytek…
Dodżi każdego pocałowała i poskubała za spodnie. Tylko Franek uciekał, bo nie lubi jak pies go
gryzie nawet taki mały pluszak… zęby to na razie takie ostre igiełki…
Czyli jak na pierwszy tydzień w nowym otoczeniu - rewelacja. Zaprzyjaźniona ze wszystkimi… O nikim nie zapomina- odwiedza babcię w jej
pokoju – jest bardzo ruchliwa i bez przerwy sprawdza, co kto robi… bawi się
swoimi zabawkami- ale tez poluje na specjalne smaczki i znaleziska… na dworze
może to być listek albo patyk… a w domu zagrożone są kapcie i skarpetki… Ale w
zasadzie nic nie zniszczyła- nie licząc dziurki w spodniach naszego znajomego…
Szyję ma brudną- bo wystawia główkę przez
sztachety w płocie pomalowanym olejem – i stara się bardzo groźnie szczekać na
przechodzących po ulicy… Nie ma nikogo, kto by nie przystanął z uśmiechem - ale
śliczny piesek !!!
Dziękujemy wszystkim, dzięki którym go mamy… i
Cioci Renacie z koleżanką Miłką,
Misja przywiezienia jej aż z Rzeszowa- wcale
nie była łatwa…
Dodżi nowy domownik i przyjaciel. Z silną
osobowością i charakterem- czyli pasuje do reszty stada – samych indywidualności.
Już widać, że nie da sobie w kaszę dmuchać, a jak podrośnie to kocica Bazylia i jamnik Tytus będą musieli uznać jej wyższy
status w hierarchii.
Dzikość serca, duma, niezależność, prawdziwa
przyjaźń i wierność… tej pierwotnej rasy- najbardziej spokrewnionej z wilkami-
jest czymś, co sprawia, że ludzie
kochają swoje shiby.
Nawet Tata, który całe życie miał zawsze
jamnika- odszczekał hau hau swoje
złośliwe uwagi o lisie bez ogona - i powiedział, że Dodżi jest super.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz